Najdroższy!
Piszę ten list z bólem
serca, ponieważ palec boży, który sprawił, że pojawiłeś się
na mojej drodze, wskazał na nicość. Naprawdę, los, który miał
nas połączyć, rozdarł podszewkę mojego życia i uczynił
emocjonalną żałobnicą. Czuję się jak mrówka skażona
Ophiocordyceps
unilateralis, a
Ty jesteś moim pasożytem opanowującym umysł. Kochanie, jesteś mi
drogi jak mój woreczek żółciowy i wcale nie chcę się ciebie
pozbywać. Ekstaza i paroksyzmy dostarczane mi obficie w kontakcie z
Tobą żywią moją krokodylą jaźń w łapczywych, drapieżnych
zrywach. Melodia jęków i wyć, przerywana szeptami rozkosznych
mamiących obietnic, stała się treścią mojego życia. Dążenie
do zaspokojenia to już nie tylko pragnienie, to pulsujący
wszechświat przelewający się przez korpuskularność raniącą
magmą. Melancholia, z jaką rzucam się na kanapę, jak na kozetkę
doktora Freuda, uchodzi ze mnie wraz z pogrążeniem się w otchłani
bez snów. Zapewniam Cię, moje słońce, zranione żyletką przy
goleniu głowy, że nie odejdę. Mimo zmian w najświętszej
archetypicznej przestrzeni, dokonywanych z największym trudem,
dzięki myślom pierwszym, nadal tkwisz w moim sednie. Jesteś jak
fragment, okruch, w mojej małżowatej psychice, a ja otaczam Cię
swoją wydzieliną tworząc perłę. Do rzeczywistości przywracają
mnie ukłucia ohydy, pająki i poganiające nieprzekraczalne terminy.
Nie wiem, w której z rzeczywistości jesteś, mam wrażenie, że w
nieziszczalnej. Twoje światło wkracza w świadomość z okrzykiem
zwycięstwa nad bólem niedokończonej historii. Niewidzialni
świadkowie marazmu i niemożności to lśniące tło dla nadziei na
puentę zamkniętą. Przeczucia są danym mi od początku pokarmem,
wyznaczają drogę poprzez oczyszczające męki. To już się stało,
w słowach, w gestach, w marzeniach. Ptasi kształt, niosąca się w
eter melodia, to, co zobaczyłam na ziemi i niebie, nawet w chorobie
i osłabiającej mnie gorączce, to zawsze byłeś Ty. Zapominam o
istnieniu prawdy, co wiąże się z kłującym odejściem, daje to
chwilową ulgę, po której coś na kształt poczucia winy pojawia
się jak powrót do ulubionego narkotyku. Odbicie w lustrze nie
kłamie, należę do świata idealizowanej rozkoszy wymierzonej w
inkrustowany wzwód. Zapach potwornych ekspiacji, wybory estetycznych
pożywek dają nieskończenie lśniący obraz podwojonej alchemii.
Opasuje mnie pierścień z wielkiego błękitu, całując namiętnie
każdy mój zryw i westchnienie. Nie wiem czy w umyśle znajdzie się
wystarczająco dużo słów aby opisać jak chcę Cię i pożądam
twego dotyku. Rozłąka czyni mnie przywiązaną do śladu po strzale
Kupidyna. W gąszczu mijających chwil znajduję zalęgłe
wspomnienie o tajnym dotyku dłoni. Podtrzymuję wyryte pielgrzymkami
do świątyni, widoczne na każdym kroku warstwami formy. Wzrastają
i toną. To wszystko aby ukoronować początek. Byłeś i jesteś
aniołem, zbawiennym źródłem, liczbą, wizją, niebem i wśród
wszystkich znaków tym jedynym. Przykład dany przez Leonida
Rogozova, chirurga dokonującego na samym sobie operacji wycięcia
wyrostka w samym sercu Arktyki, mógłby być wystarczający aby
zilustrować to co czuję gdy chcę żyć dla Ciebie.
Bądź
zdrów.
Twoja
Jule Ross
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz