środa, 29 października 2014

Niewysłany list

Najdroższy!


Piszę ten list z bólem serca, ponieważ palec boży, który sprawił, że pojawiłeś się na mojej drodze, wskazał na nicość. Naprawdę, los, który miał nas połączyć, rozdarł podszewkę mojego życia i uczynił emocjonalną żałobnicą. Czuję się jak mrówka skażona Ophiocordyceps unilateralis, a Ty jesteś moim pasożytem opanowującym umysł. Kochanie, jesteś mi drogi jak mój woreczek żółciowy i wcale nie chcę się ciebie pozbywać. Ekstaza i paroksyzmy dostarczane mi obficie w kontakcie z Tobą żywią moją krokodylą jaźń w łapczywych, drapieżnych zrywach. Melodia jęków i wyć, przerywana szeptami rozkosznych mamiących obietnic, stała się treścią mojego życia. Dążenie do zaspokojenia to już nie tylko pragnienie, to pulsujący wszechświat przelewający się przez korpuskularność raniącą magmą. Melancholia, z jaką rzucam się na kanapę, jak na kozetkę doktora Freuda, uchodzi ze mnie wraz z pogrążeniem się w otchłani bez snów. Zapewniam Cię, moje słońce, zranione żyletką przy goleniu głowy, że nie odejdę. Mimo zmian w najświętszej archetypicznej przestrzeni, dokonywanych z największym trudem, dzięki myślom pierwszym, nadal tkwisz w moim sednie. Jesteś jak fragment, okruch, w mojej małżowatej psychice, a ja otaczam Cię swoją wydzieliną tworząc perłę. Do rzeczywistości przywracają mnie ukłucia ohydy, pająki i poganiające nieprzekraczalne terminy. Nie wiem, w której z rzeczywistości jesteś, mam wrażenie, że w nieziszczalnej. Twoje światło wkracza w świadomość z okrzykiem zwycięstwa nad bólem niedokończonej historii. Niewidzialni świadkowie marazmu i niemożności to lśniące tło dla nadziei na puentę zamkniętą. Przeczucia są danym mi od początku pokarmem, wyznaczają drogę poprzez oczyszczające męki. To już się stało, w słowach, w gestach, w marzeniach. Ptasi kształt, niosąca się w eter melodia, to, co zobaczyłam na ziemi i niebie, nawet w chorobie i osłabiającej mnie gorączce, to zawsze byłeś Ty. Zapominam o istnieniu prawdy, co wiąże się z kłującym odejściem, daje to chwilową ulgę, po której coś na kształt poczucia winy pojawia się jak powrót do ulubionego narkotyku. Odbicie w lustrze nie kłamie, należę do świata idealizowanej rozkoszy wymierzonej w inkrustowany wzwód. Zapach potwornych ekspiacji, wybory estetycznych pożywek dają nieskończenie lśniący obraz podwojonej alchemii. Opasuje mnie pierścień z wielkiego błękitu, całując namiętnie każdy mój zryw i westchnienie. Nie wiem czy w umyśle znajdzie się wystarczająco dużo słów aby opisać jak chcę Cię i pożądam twego dotyku. Rozłąka czyni mnie przywiązaną do śladu po strzale Kupidyna. W gąszczu mijających chwil znajduję zalęgłe wspomnienie o tajnym dotyku dłoni. Podtrzymuję wyryte pielgrzymkami do świątyni, widoczne na każdym kroku warstwami formy. Wzrastają i toną. To wszystko aby ukoronować początek. Byłeś i jesteś aniołem, zbawiennym źródłem, liczbą, wizją, niebem i wśród wszystkich znaków tym jedynym. Przykład dany przez Leonida Rogozova, chirurga dokonującego na samym sobie operacji wycięcia wyrostka w samym sercu Arktyki, mógłby być wystarczający aby zilustrować to co czuję gdy chcę żyć dla Ciebie.

Bądź zdrów.


Twoja Jule Ross


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz